Konrad Kaczmarek — Zasadniczo nazwy potoczne mnie jako botanika nie interesują zbyt mocno, gdyż orientuję się w świecie roślin za pomocą uniwersalnej naukowej. Tu też są zmiany w postaci różnych przenosin. Jeśli są uzasadnione względami systematycznymi i mają za zadanie wnieść porządek, akceptuję je nawet, gdy jestem przyzwyczajony do czegoś innego. Prędzej sprzeciwię się jakiejś wg mnie za daleko idącej rewizji, ale nie samemu nazewnictwu. Ja osobiście nie mam wielkich oporów przed zmianami (w tym nazw potocznych), gdyż już dawno zaakceptowałem fakt, że świat przyrody jest bardzo dynamiczny wraz z wiedzą o nim i trzeba być gotowy na różne roszady. Zmiany są z natury nieuniknione i ja osobiście nie protestuję przed nimi. Myślę, że niekoniecznie na celu tych zmian jest umyślne pogrzebanie dorobku nestorów, tylko zaprowadzenie porządku poprzez jednoznaczność nazw. Zasadniczo takie coś jak nomen conservandum istnieje, ale nie tyczy się nazw potocznych. Mi np. ta zasada często się nie podoba i wprowadza niekonsekwencję, a co za tym idzie wg mnie nieporządek. Dlatego np. nadal używa się
Onagraceae zamiast
Oenotheraceae lub
Caryophyllaceae zamiast Dianthaceae. Dla mnie jest to zbędne utrzymywanie przy życiu przeżytków wieków dawno minionych i wykoleja praktycznie wszelkie próby realnego ujednolicania nomenklatury. Uważam, że nie potrzeba w niej sentymentalizmu, bo inaczej każda próba rzetelności kończy się w miejscu wyjścia. Niezmienny z zasady jest holotyp, a nazwa? Jeśli istnieją słuszne podstawy, niech się zmienia. W końcu, cytując Shakespeara: „Czymże jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało.”
Prawdą jest za to, że czasem nowe nazwy brzmią niedorzecznie lub komicznie, ale to już kwestia czyjejś kreatywności, na efekty której na szczęście nie jestem skazany, gdyż mamy uniwersalne nazwy naukowe, które są ponad to.
30.wrz.22 19:38