Konrad Kaczmarek — To prawda, „amator” ma nadal negatywny wydźwięk i osoby spontanicznie zajmujące się botaniką zazwyczaj nie są traktowane poważnie. Uważam, że warsztatu naukowego można się nauczyć i nie jest to wiedza tajmena zastrzeżona dla wykształconych speców. Ba, niejednokrotnie osoba niezależna finansowo i czasowo od swojej pasji wykonuje ją z większym rozmachem praktycznym, bo ma warunki (chodź może bez blasku znanych nazwisk). Myślę, że uwiera fakt, że ktoś niewykształcony w kierunku, realizuje się z sukcesem w botanice jako pasji. Szczególna jest tu florystyka, która jest obecnie raczej traktowana jako „ćwiczenie na rozgrzewkę” przed true science, do której teraz prawie wszyscy aspirują. Znamienne jest, że wielu zaczyna pisanie od notatek florystycznych, a potem to gdzieś znika. Stąd może wychodzić brak przychylności dla pasjonatów eksploatujących florystykę, jako osób rozdrabniających się nad prostą i „niedojrzałą” botaniką, pozbawioną większych problemów niż „nowe stanowisko x w miejscu y, które jest z”. Są to jednak sprawy podstawowe, dane wyjściowe. Chciałbym podkreślić, obie nogi są ważne: simple i high science (choć słyszałem, że zbieranie danych to jeszcze nie science). Zmianę przyniosły kwestie ewaluacji i punktowania dorobku, a więc pieniędzy. Mówię to, by nie demonizować zawodowych botaników, bo po prostu postawiono ich przed wyborem „być czy nie być?”, a wybór jest prosty. Każdy chce być, a jeśli poświęcili tyle dla swojej drogi, to nadal chcieliby być botanikami zawodowymi. Niestety, obecnie by pracować jako botanik raczej trzeba zaprzedać dusze punktozie/grantozie/etc. Sam pracuje w zawodzie botanika, ale szczęśliwie mnie to nie tyczy (jeszcze). Wg mnie sceptycyzm wobec ruchu pasjonatów jest nieusprawiedliwiony. To jest bycie psem ogrodnika - sam się nie zajmę dobrze, a im nie zaufam. Jak nie korzystasz z niszy, to ją oddaj. Niestety, mam wrażenie, że botanika naczyniowa jest w Polsce mało elastyczna, skostniała, jeśli nie powiedzieć betonowa.
8.lis.22 07:59